Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja cię nauczę... ja ci będę mentorem! o! zobaczysz, wszystko się to odmienić musi... Przecięż ci się jeszcze coś od życia należy.
— Nic, prócz tego jednego, bym raz jeszcze mogła zobaczyć go i paść mu na szyję i powiedzieć: „Patrz! oto twój pierścionek ślubny... byłam i jestem ci wierną, byłam i jestem twoją!...”
— Przyznam ci się, że zbyt wiele znowu wymagasz od losu... Każe ci za długo na to czekać, a tymczasem przecię żyć czémś trzeba. Będziemy chłopców bałamuciły! zobaczysz, jak to ci przyjdzie łatwo... A powinnaś to uczynić, choćby dla tego, żeby się ten paskudnik, co ci się gwałtem narzucił, wściekał ze złości...
Klasnęła w dłonie... Szafrańska, która była pewna, że na nią znak dano, wbiegła do pokoju.
— Patrzajże, już dziesiąta! zawołała Klara: po drodze musisz iść spać. Do zobaczenia jutro!..
Uściskały się, i hrabina wyszła szczęśliwa, że tak się nudy jéj dobrze skończyły.

∗             ∗

Nazajutrz, zaledwie się hrabina Klara miała czas ogarnąć i ze swą Angielką zasiąść do herbaty, z masłem i miodem, wedle szwajcarskiego obyczaju, kelner przyniósł jéj bilet proszącego o posłuchanie pana Zygmunta. Karta wizytowa wystylizowana była: „Mr. le Baron Sigismond de Wręby Dobiński.” Klara z uśmiechem położyła ją przed sobą na stoliczku i odwróciła się do swej Angielki:
— Kochana miss Draper... mam poufną rozmowę...
Towarzyszka zrozumiała od pół słowa, i przestraszona prawie chciała uciekać do pokoju obok...