Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

— Po obiedzie jedziemy powozem gdzieś w okolicę; jest to środek zabicia czasu do wieczoru... Wieczorem przecięż gdzieś być musi jakiś teatr?... Musimy poszukać...
— Albo koncert! dorzuciła Klara.
— O! ja nie cierpię muzyki...
— Z tego się otrząsnąć potrzeba... Kochałaś ją, grałaś jak Liszt i Henselt razem, porzuciłaś fortepian i muzykę, któreby dla ciebie mogły być tak nieoszacowanym resursem, dla zerwania ze wspomnieniami kochanka... ale, przeciwnie, powinnaś je pielęgnować!.. To ci uczyni przyjemność... wypłaczesz się, a długie godziny zajmie ci fortepian... wierz mi... Na początek, jeśli dziś jest koncert, idziemy nań.
Olimpia sprzeciwiać się nie umiała. Hrabina zadzwoniła na kelnera.
Wszedł ufryzowany adonis bufetowy, z dewizkami talmi i pierścionkami na palcach:
— Co panie rozkażą?
— Jest dziś jaki koncert?
— Jak to? pani hrabina (kelnerowie wszystkich Rossyan i Polaków, nie pytając, czczą hrabstwem, i sami się z tego potém śmieją) — pani hrabina nie wie?... Przecięż sławny Ullmann ze swymi wirtuozami...
— Ullmann z Adeliną Patti!
— I wielu innymi, dodał kelner; tylko że podobno bilety już wszystkie rozkupione.
Allons donc! zakrzyknęła Klara: quand il n’y en a plus, il y en a toujours. To tylko o cenę chodzi. Proszę, żebyśmy miały dwa przynajmniéj bilety w pierwszym rzędzie, coûte que coûte.
Kelner się skłonił, hrabina podbiegła ku niemu: