Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

— Będę waćpanu osobno za to wdzięczna! proszę mi kupić dwa bilety koniecznie...
— A dla pana barona? spytał pełen ortodoksyi kelner.
Hrabina parsknęła mu w oczy.
— Pan baron, jeśli zechce, sam się sobie o bilet postara... Allez donc...
Kelner pobiegł. Olimpia nie sprzeciwiała się. Szafrańska tylko słysząc o koncercie załamała ręce...
— A toż trzeba będzie fryzyera i toalety jak na bal... taki koncert!.. zawołała.
— Postarasz się więc o fryzyera, a toaletę wybiorę ja... Gdyby jeszcze Olimpia pozwoliła mi un soupçon de rouge...
— Nie! tego nie chcę...
— Ale mączki...
— Ani téj... będę jak mnie Bóg stworzył.
— Zawsze piękną być musisz... a! któż wie? masz może słuszność, ze swą bladością będziesz oryginalną.
W godzinę potém dwie przyjaciołki już się kierowały ku jezioru, gdzie na nie wielka najęta łódź czekała. Klara prosiła o pozwolenie, na ten jeden raz, zabrania owdowiałéj miss Draper. Wszystkie trzy wymknęły się z hotelu, sądząc, że na nie nikt nie uważał. W pięć minut potém wpadł baron Zygmunt do Szafrańskiéj, która nad porozrzucanemi sukniami stała zadumana.
— Pani? dokąd pani poszła?
— Nie wiem, z hrabiną Klarą...
— Ale czyż może być, abyś panna nie wiedziała?..
— Cóż to do mnie należy! zimno rzekła Szafrańska, odwracając się.