niósł łódkę szybko z pomocą wioseł na fale ku środkowi jeziora... Zygmunt pozostawał widocznie... daleko, a Klara śmiała się, klaskając w dłonie, i kładła ze śmiechu. Miss Draper nic z tego nie rozumiała.
Ranek był prześliczny, ciepły a nie gorący, brzegi pierwszemi barwy jesieni pomalowane, wody jak gołębie skrzydła mieniące się w tęczowe kolory, w powietrzu falami płynęło życie, wesele, pragnienie szczęścia i nadzieja... Góry dalekie zdawały się z ametystów wykute, a szmaragdowemi łąki wysadzone i malachitowemi zarosłe lasami... Gdzie niegdzie daleki ząb z safiru i lapis lazuli, sterczał w opalonéj czapie śniegu. Stoki gór... wieńce białych miasteczek u brzegu, złociste piaski u skrajów, wille z wieżyczkami sterczące, wśród zieloności ciemnéj jak zaczarowane pałace wszystko to nawet Olimpii potrafiło wyrwać okrzyk podziwienia.
Jakież to piękne! jakie zachwycające! To sny jakiegoś lepszego świata...
— Widzisz! podchwyciła Klara: natura boża niema, obojętną zdaje się dla ludzi, a stokroć wymowniejszą jest niż my wszyscy... Ona jak muzyka, mówi językiem, który się nie da wytłómaczyć na słowa, ale go dusza rozumie bez pośrednictwa tych zużytych foremek... Bóg przez nią w serce zbolałe leje balsam pociechy... Czemuż nie słuchać i nie korzystać z daru bożego?...
Spojrzały mimowolnie ku Zygmuntowi, jakby z obawy, by widok jego całéj téj przejażdżki nie popsuł. Lecz łódka niosąca Cezara i jego losy tak dalece została za niemi, iż zdawała się już nie mieć ochoty kusić o się niemożliwe rzeczy...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.