Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem przejażdżka po jeziorze nad miarę długo trwała... Szafrańska nie mogła wstrzymać dziewczyny, i wszystko było czyste i świeże dobrze wprzódy, nim się te panie ukazały... Zygmunt jednak nie nadszedł, aż mu dano znać, że panie idą. Naówczas zbiegł do salonu, nie pytając Szafrańskiéj, i zajął miejsce z miną tryumfującą u okna w fotelu. W chwilę potém otworzyły się drzwi, Olimpia weszła sama; Klara z miss Draper poszły się ubierać. Pierwszy to raz tak się panu Zygmuntowi szczęśliwie jakoś złożyło.
Olimpia od progu zobaczywszy tę nienawistną sobie postać, wzdrygnęła się; po namyśle chciała wprost przejść do sypialni, gdy Zygmunt wstał i ukłonem ją zatrzymał, zastępując drogę.
— Pozwoli pani choćby na chwilę rozmowy?
Olimpia nie ruszając się z miejsca, nie siadając i nie prosząc siedzieć, odpowiedziała, dając do zrozumienia, że się to pośpiesznie odbyć powinno.
— Słucham pana, dodała zimno po chwili.
Szafrańskiéj nie było szczęściem w pokoju.
— Czy pani nie widzi, że się narażamy na dziwne sądy i na śmieszność oboje... tak osobliwym sposobem... bycia?...
— A cóż mnie sądy obcych i ich śmiech obchodzić może? spytała Olimpia.
— Lecz pewne formy towarzyskie?...
— Wszakże nie ma w tém wszystkiém nic formy te obrażającego? czegoż pan chcesz?
— Choćby pozoru, żeśmy mężem i żoną?
— Zdaje mi się, odpowiedziała Olimpia ironicznie, że im będziemy zimniejsi i obojętniejsi, tém lepiéj odegramy zwykłą rolę żony i męża...