nim go opłacił, Redke był z powrotem z biletami, nadzwyczaj szczęśliwie nabytemi za bezcen, za trzy luidory... Zygmunt je wziął i zabierał się podziękowawszy odchodzić, ale fałszywy baron chwycił za kapelusz także, aby go bawiąc rozmową przeprowadzić... i nie puścił tak rychło... Być bardzo może, iż idąc po bilety, miał czas przygotować łapkę na Zygmunta inną, gdyż u samych drzwi restauracyi spotkała ich pięknego wzrostu, niezmiernie wystrojona pani, którą Redke powitał jako doktorową de la Vallée i zaraz jéj przyjaciela swego barona Zygmunta przedstawił. Chociaż doktorowa była równie fałszywą elegantką, jak Redke nieprawdziwym salonowcem, tak była piękną, tak smutno-łagodny miała wyraz twarzyczki dosyć zmęczonéj, że Zygmunt spotkawszy jéj wzrok omdlały, poczuł się tą znajomością mimo woli zaintrygowanym.
P. de la Vallée zawiązała rozmową, szła w tę samą stronę, do domu... Zygmunt nie myśląc przeprowadzać, posunął się za nią kilka kroków... Doktorowa pełna dowcipu i zręczności, zawiązała rozmowę. Najobojętniejszy człowiek, gdy do niego strzela piękna kobieta zręcznemi słowy, nie chce uchodzić za mazgaja. Z sarkazmem i ironią począł p. Zygmunt żartobliwą pogadankę... Szło to jakoś tak dziwnie gładko, że się nie opatrzył, jak się znaleźli na bocznéj uliczce, w bramie bardzo pokaźnéj kamienicy, a doktorowa zaprosiła, by raczyli chwilkę u niéj wypocząć.
Redke się przyznał, że nie pili czarnéj kawy.
— A! więc proszę na nią i na kieliszeczek prawdziwego liqueur des isles, który mam od kapitana Brooke’a.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.