się za tego panicza iść nie chce, ot cała rzecz... po co ją gwałtem wydają?
Pod murem w cieniu lip stała ławka. Ks. wikary usiadł i wskazał miejsce towarzyszowi, który na rożku się tuż usadowił z uszanowaniem.
— Dla czegoż ją za niego wydają? dodał wikary.
— Otoż w tém sęk... Kto to zgadnie? kto ich zrozumie? a raczéj nie ich, ale naszą jaśnie wielmożną panią!
— Jeśli kto, to wy, panie Macieju, lepiéj to wszystko wiecie i rozumiecie niż drudzy, odezwał się wikary. Moglibyście i mnie objaśnić...
Stary pan Maciej, którego wygolona twarz cała w zmarszczkach dziwnie się wykrzywiała, usta wydął, popatrzał w niebo, zażył tabaki i nie odpowiedział nic. Ruchem ramion tylko wyparł się tego, by cokolwiek mógł objaśnić.
Ks. wikary wiedział, że naleganiem rzadko się co zdobywa, wolał poczekać, aż się staremu same usta otworzą i serce wypowiedzą.
Maciej westchnął.
— Wszystko u nas teraz dyabła warto, począł cicho; a nie od dziś... nie od dziś! Pan Bóg odwrócił od nas łaskę swą i oczy, a gdy bez jego opieki pójdą sprawy na ludzkie rozumy... trudno, by co dobrego wymędrowały... Trudno! trudno! powtórzył kręcąc głową. Staremu słudze delikatna materya obgadywać swoich chlebodawców, i ja też milczę jak kamień, milczę... Gdyby nie to, że jegomość dobrodziej jesteś kapłanem, anibym stęknął i przed nim. Do czego się to zdało? my nic nie poradzimy... To darmo! Gderz nie gderz, módl się nie módl, co przeznaczone to nie minie!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.