Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zygmunt tu jest, szpieguje...
— Nie myślę z tego robić tajemnicy, gorączkowo wzruszonym głosem odpowiedziała Olimpia, zapowiedziałam mu, że kiedykolwiek, gdziekolwiek spotkam tego, któremu się oddałam cała i na wieki, wrócę do niego... i będę... jego...
— Wszystko to bardzo heroiczne, przerwała Klara, ale Zygmunta trzeba znać. Sprzeciwiać się nie będzie, ale napadnie Bratanka, obrazi go, wyzwie i zabije. Zygmunt strzela i szermuje doskonale... Na miłość Boga! nie unoś się Olimpio... abyś sobie i jemu nie zaszkodziła. Trzeba umieć kłamać i udawać. W sumieniu mówisz, żeś czysta i nie masz sobie nic do wyrzucenia... to dobrze, lecz od złych ludzi należy się uzbroić w środki ostrożności.

∗             ∗

Ze spuszczoną głową a oczyma wlepionemi w wirtuoza, który zdawał się już usiadłszy przy fortepianie potrzebować krzepić i otrzeźwiać, co rozpoczęcie tria opóźniało, Olimpia siedziała nieruchoma już i milcząca. Klara za nią egzaminowała otaczających, usiłując odkryć, czy się czego domyślali, czy co postrzegli... Zdawało się, iż porwanie się i krzyk Olimpii utonęły w entuzyazmie i oklaskach publiczności... Szło Klarze o to, czy ich oko Zygmunta nie wyśledziło i nie obudziło podejrzeń...
Musiała za towarzyszkę myśleć i troszczyć się, bo Olimpia siedziała w jakiemś zachwyceniu i niepokoju razem, wzruszona, nieprzytomna, nie widząc tłumu, co ją otaczał, ani się troszcząc o ludzi.