Fratelli, a raczéj Bratanek, gdyż tak go odtąd nazywać będziemy, podał jéj rękę. W istocie w pięć minut drogi od koncertowego domu był hotelik, w którym zajmował pokój i salon. W pośrodku niego stał piękny fortepian, leżało mnóztwo rozrzuconych nót i kilka pulpitów, świeżą tu odbyto próbę...
Bratanek podsunął fotel, na który hrabina Klara padła cała wzruszona i przejęta przygodą.
— Pozwól pan, rzekła, ażebym go wzięła na spowiedź... Kochasz ją pan? nie zapomniałeś?
— Po niéj nie kochałem nic, oprócz sztuki; téj drugiéj kochance winienem, że żyję, rzekł spokojnie, ale z głębokiém uczuciem Bratanek. Po katastrofie, od któréj w ciągu jednéj nocy włosy moje posiwiały, chciałem sobie życie odebrać. Sądziłem, żem to winien jéj i sobie. Zamknięto mnie do więzienia. Skarga matki i mściwe jéj starania zagrażały mi, kilkunastu latami carceris duri... Proces prowadzony był staraniem i kosztem obrażonéj matki, wyrok na mnie zdawał się nieuchronny... Ludzie poczciwi ulitowali się nade mną. Przeciągnęła się sprawa z powodu, żeśmy uciekli z Saksonii, a proces sądzony był w Pradze... Tymczasem ułatwiono mi ucieczkę z więzienia, i pod obcém nazwiskiem do Włoch uszedłem... Rodzina biedna, któréj byłem nadzieją i podporą, utrzymała mnie łzami swojemi przy życiu... Kazano mi ciągnąć daléj lata zatrute wspomnieniem błysku szczęścia. Jak żyłem, nie opowiem ci pani. Żyłem nie wiedząc nawet, czy mam płakać po umarłéj, czy boleć nad męczennicą...
Wstrzymał się chwilę i wyrzekł chmurno:
— Nie potrzebuję abyś mi to pani mówiła, czuję, że Olimpię zmuszono, że poszła za mąż...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.