raża majątek i stosunki... Ten mąż, któremu niewolno wejść do jéj salonu, jest tu. Jeśli się domyśli w was pierwszego kochanka, jesteś życia niepewien. Strzela jak Gerard...
Bratanek się uśmiechnął.
— Nie boję się!... zawołał.
— Tak, ale ja lękam się o Olimpię... Trzeba postępować z największą ostrożnością, Olimpia czeka na mnie, abym jéj o was znać dała... ale wprzód nim pojadę, ułóżmy się jak postępować mamy... Uczucie jéj, rozbudzone obrzydzeniem dla męża, jest tak gorące, tak bezwładne, iż gotowa stracić głowę i popsuć wszystko. Niewiele więcéj mogę rachować na pana... Na mnie więc spada ciężar cały...
Wstała hrabina, i gwałtownie załamując dłonie, miotając się, poczęła się przechadzć po salonie. Bratanek stał oniemiały, marząc o swém szczęściu.
— Nie, to sen! mruczał: to sen chyba... Jam ją dawno w sercu pochował... Ona żyje! my jeszcze możemy być szczęśliwi...
— Jeśli oboje mieć będziecie rozum! rzekła hrabina: inaczéj pan Zygmunt zabije — lub nie zaręczam, by nie struł. Olimpia ma wstręt do kłamstwa i komedyi, a tu właśnie grać ją potrzeba... Ja potrafię, ale za was dwoje nie starczę... Co tu począć?..
— Pani! zawołał chwytając ją za rękę i całując artysta: będę jéj posłuszny, zrobię co każesz, ale teraz, zaklinam panią... pozwól mi widzieć ją tylko... zobaczyć na chwilę...
Klara namyślała się.
— A! no! daj mi pan rękę, narzuć co na ramiona, ażeby twe białe włosy niezbyt były widoczne.... chodź ze mną, do mnie... zobaczymy...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.