Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

żęce, a wina zdrowe i czyste. Artystów ze dwóch, i to pierwszéj wody, obowiązuję się dostawić.... Fratellego zaproszę... Jednak co do niego, uprzedzić muszę... rzecz niełatwa — unika zgromadzeń... nie lubi towarzystwa. Lecz od czegoż zręczność? Pan mieszka?.. dodał Redke.
— Ja mieszkam z chorą żoną, pośpieszył Zygmunt odrzec ostrożnie: u siebie nie przyjmuję, lecz moglibyśmy się zejść...
— Ano! w salonie, czytelni, hotelu....
— Des Bergues....
— Porządni ludzie gdzieindziéj nie stoją.
— Chodzi mi głównie o Fratellego... lecz pan major zaprosisz go naturalnie w swojém imieniu — ja płacę.
— Jesteśmy w porządku! zatarł ręce major uszczęśliwiony.
Rozstali się grzecznie. Jeszcze też od lat kilku nigdy mu się dobroduszniéj, łatwiéj nie dał nikt złapać nad Zygmunta. Wprawiło go to w bardzo dobry humor. Rzemiosło jego zaczynało od niejakiego czasu być bardzo trudném... ogarniało go zwątpienie i smutne myśli o przyszłości zepsutego świata, gdy oto znalazł się tak zacny egzemplarz naiwnego wędrowca, który sam nadstawił ręce... do pęt.
— Nie mam czasu do stracenia! powiedział sobie major. Muszę się najprzód potargować z restauratorem... a byłbym osłem, gdybym na śniadaniu półtorasta franków nie miał zarobku!.. Zdaje się, że i doktorowa go ściągnie jeszcze swą słodziuchną minką... z tego też kapnie dywidendka...
Zatarł ręce...