Na takie usposobienie przypadł właśnie ów koncert. Zygmunt w tłumie stojący widział poruszenie Olimpii, ale go sobie wytłómaczyć nie umiał. Dopiero spotkanie z Klarą, rozmowa trafunkowa z Redkem, wzbudziły w nim podejrzenia.
Przeląkł się. Bądź co bądź, potrzeba było grożące niebezpieczeństwo usunąć. Jeśli Fratelli był owym tajemniczym pierwszym kochankiem, czuł, że wszystko było zgubione. Wprawdzie zostawał mu radca, którego córka się obawiała, znając surowe jego zasady; ale ucieczka pod władzę ojcowską była ostatnim, rozpaczliwym środkiem obrony. Po tylu ofiarach, po przełknięciu tylu wstydów i upokorzeń, być zagrożonym ruiną wszystkich nadziei, dla Zygmunta równało się śmierci. Powiadał sobie otwarcie, że człowiek w jego położeniu na wszelki sposób ratować się musi, bądź co bądź...
Rozstawszy się z majorem, na którego pomoc niewiele liczył, bo mu ten typ awanturnika był dobrze znany, pobiegł Zygmunt do hotelu. Chciał wiedzieć, czy ten Fratelli nie poszedł z Klarą do niéj czy nie było w tém schadzki i zmowy. Miał wszakże do czynienia z kobietą przebieglejszą niż on był, i wielce doświadczoną. Hrabina przyjechała z Fratellim do hotelu, ale nim weszła, poszeptała z portyerem, wciskając mu kilka franków.
— Chcę być sama z moim bratem, powiedziała mu. Jeśliby nieznośny ten baron pytał, powiedzcie mu, że powróciłam bez nikogo i że położyłam się dla bolu głowy — co chcecie!
Gdy Zygmunt zapytał o Klarę, ziewający szwajcar oznajmił, że powróciła sama, chora, i kazała sobie przysłać służącą, bo się miała zaraz położyć.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.