Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

stolety podróżne z pośpiechem nadzwyczajnym, obawiając się, aby tymczasem nieprzyjaciel nie uszedł. Pistolety były zapakowane, kluczów nie mógł znaleźć... odbił wieko podróżnego ręcznego tłomoczka, chwycił je do kieszeni... ładunków nie było... pistolety okazały się nienabite... Przewrócił wszystko, nie znalazł kul. Ograniczywszy się więc do pistoletów samych, dostatecznych, jak mu się zdawało, do zagrożenia nieprzyjacielowi, zbiegł do głównéj bramy hotelu i tam stanął na straży.
Szwajcar zaspany i ziewający przechadzał się, nic nie wiedząc na pozór... Dowiedzioną jest rzeczą, że w podobnych wypadkach zawsze służba bierze stronę tych, co są prześladowani, przeciwko tym, co prześladują... nawet gdy się nagrody nie spodziewa... Szwajcar doskonale rzecz rozumiał i domyślił się, że rozgorączkowany człowiek darmo tu na czatach nie stanął.
— Rozumiem, rzekł w duchu: chce tego jegomości złapać wychodzącego... ale zje licha...
Wszedł do swojéj izdebki... Tam siedziała jedna z panienek pierwszego piętra, portyer szepnął jéj słowo. Dziewczyna obrachowała się tak, iż gdy Zygmunt zaszedł za bramę, ona się niespostrzeżenie wymknęła wprost do baronowéj. Nie wpuszczono jéj wprawdze, lecz powiedziała pannie Draper, iż portyer prosi, aby wychodzący obcy pan z hotelu był łaskaw wyjść bocznemi drzwiami, gdyż główna brama jest już zamknięta...
Zygmunt tymczasem stał na warcie, udając kogoś, co świeżego używa powietrza... O jedenastéj szwajcar począł zatarasowywać bramę... Niespokojny wartownik wahał się: zostać tu, czy zmienić stanowisko?..