Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to? tak wcześnie? zapytał portyera.
— A po cóż ma stać otworem? rzekł tamten spokojnie: goście wszyscy popowracali, a obcy co byli w hotelu poodchodzili.
— Wszyscy? zapytał Zygmunt.
— Co do jednego, ja mam dobry rachunek.
Zastanowiło to barona... wszedł więc w podwórze znowu spojrzeć na okna hrabiny. Teraz już stały ciemne. Rzecz dla niego była niepojęta. Światło to i cienie nie przywidziały mu się przecię... Którędyż wyszedł ten, co był u hrabiny? Nie mógł przypuścić nic innego nad to, że się wymknął mu, gdy po pistolety pobiegł... Straż u bramy na nic się już nie przydała. Zawiedziony Zygmunt wrócił do mieszkania.
Należało obmyślić co czynić daléj. Zapytać Klary było daremnie; wiedział, że go wyśmieje, i prawdy nie powie... wprost pójść do żony i żądać od niéj wyznania, mogło tylko doprowadzić do zupełnego zerwania stosunków. Najrozumniejszém zdało się zmilczeć, ścierpieć, udawać, że się nic nie wie, nie pokazywać po sobie rozbudzonych podejrzeń, śledzić tę sprawę nieszczęśliwą, która już i tak była dla niego jasną, a z Fratellim poznawszy się, wywołać spór i pojedynek...
Tacy ludzie jak baron, zmuszeni często uciekać się do téj ultima ratio, którą są pistolety, przywiązują nadzwyczajną wartość do umiejętnego obchodzenia się z niemi. Zygmunt był mistrzem w celnych strzałach; rękę miał pewną, silną, i mierzył tak w człowieka, jak gdyby celował do drzewa. Dał tego mnogie dowody... Pojedynek z nim nigdy dla niego nie mógł być tak groźnym, jak dla przeciwnika... Miał też w podobnych spotkaniach niepospolite szczęś-