Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja się teraz lepiéj dopilnuję, odparł Redke. Nie posądzałem go, żeby się kochał w rannych spacerach, które tylko kataru nabawiają. Prawda, że to nie śpiewak...
Doprowadzony do najwyższego stopnia niecierpliwości, Zygmunt wyszedł błąkać się po nad brzegami jeziora... Można sobie wyobrazić stan jego duszy i namiętność, która nim miotała. Niemal bezsilny, wzgardzony, szukał środków i nie umiał znaleźć skutecznych. Trzeba było milczeć i czekać... Cały tak dzień przewałęsał się po okolicach, próbując łódki, najmując powozy do ciekawszych miejsc po za miastem, dopytując się od niechcenia o damy, w towarzystwie siwego mężczyzny; ale na ślad nie trafił nigdzie.
Zatrzymawszy się w małéj gospodzie w Carouge, nie mając co robić, wpadł na myśl napisania do ojca poufnego listu, w którym z całém oburzeniem, jakie czuł w sobie, odmalował mu nieznośne położenie swoje. List był poufny, ale zawierał wszystkie szczegóły i nie ukrywał nic. Zaklinał szambelana, ażeby nie dał poznać rodzicom co się działo, bo nie chciał wzywać ich pomocy, ale zarazem żądał jego rady, a choćby użalenia. List ten niebardzo był w istocie potrzebny, był on tylko wyznaniem nieudolności i niemocy... wyrwał mu się bez namysłu w chwili jakiegoś zniecierpliwienia, by ulżyć nieco męczarni. Wrzucił go Zygmunt do skrzynki pocztowéj, i dla odmiany odprawiwszy powóz, znowu pieszo wracał do miasta...
Dobrze już zmierzchało, gdy doszedł na rodańskie wybrzeże, poczynające się latarniami gazowemi oświetlać. Nie miał się czego śpieszyć, szedł zadu-