Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

Baron stał chłodny, z zaciśniętemi ustami, patrząc na nią z taką pewnością siebie, że ją gniew porwał. Zerwała się z kanapy zaperzona.
— Dajże mi pan pokój ze swemi przywidzeniami!... Nie mam powodu się panu z niczego tłómaczyć, a gniewam się za ten rodzaj konfessaty, któréj mnie poddajesz. Cóż to znowu ma znaczyć?
— Przepraszam panią hrabinę, rzekł Zygmunt; weszłaś pani wypadkiem, który z początku za opatrznościowy uważałem, między mnie a moją żonę... Vous en subissez toutes les consequences.
— Jeśli pan sądzisz, że mnie znudzisz i odstraszysz, aby sam na sam z nią pozostać i zamęczać biedną kobietę, przerwała Klara, — mylisz się bardzo. Tak, opatrznościowo się tu znalazłam, aby stanąć w jéj obronie... i nie opuszczę... Nazywasz ją swoją żoną?... c’est parfait! dodała: ale pan żadnych a żadnych praw do niéj nie masz, zaślubiłeś ją nawet cudzym pierścionkiem... warowała sobie, że zostanie mu obcą. Spodziewam się, iż ma prawo czynić co chce...
— O tyle, o ile to honoru mojego nie plami, przerwał Zygmunt.
— Pańskiego honoru! z przekąsem powtórzyła Klara: przepraszam, ja wiem doskonale od Olimpii, jaka była umowa... Przestrzegła pana, że ma zupełną swobodę postępowania, bez granic... Na straży wspólnego honoru ona tak dobrze stać potrafi jak pan.
— Więc przyznajesz pani, że jest w niebezpieczeństwie?
— Ja? któż to panu powiedział? Co się panu śni? gwałtownie wybuchnęła Klara.
— Jak widzę, nic tu nie zyskam, pani mnie rozumieć nie zechcesz... Muszę być otwartszym niż