Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

w domu i już wstała, a baronowa Olimpia leży w łóżku chora, nie przyjmuje nikogo, a nawet zapowiedzieć kazała, że do obiadu nie wstanie i jeść będzie u siebie. Po herbacie poszedł się dowiedzieć do drzwi Olimpii; skrzywiona twarz Szafrańskiéj ukazała się tylko i kwaśno zapowiedziała, że z panią nikt się widzieć nie może. To hermetyczne zamknięcie się, doprowadziło go do najwyższéj niecierpliwości. Od drzwi żony poszedł do Klary.
Znalazł ją nad książką, bardzo spokojną i nad jéj zwyczaj poważną. Popatrzała nań z dala, bez gniewu, ale obojętnie... Zygmunt pokłonił się z szyderską przesadą grzeczności.
— Czy nie raczy mi pani choć pięciominutowéj wyrobić audyencyi? zapytał. Rzecz oryginalna. Skazany jestem na nieoglądanie oblicza mojéj żony...
— Olimpia chora, leży, rzekła Klara.
— Tem niespokojniejszy jestem... Cóż to takiego? Możeby doktor?
— Doktor już był, nakazał kilkudniowy, zupełny, absolutny spoczynek, tak dalece, że mnie tam nawet nie puszczają.
— Cóż to jest?
— Nerwowego coś.
— Zatem ani sposobu widzenia się?..
— Sądzę, że pan poszanujesz radę lekarza i zdrowie żony.
— Muszę... ale gdybym kilka słów napisał?
— Doktor żadnych listów oddawać nie kazał.
— Jakiż to doktor?
— Nie wiem jak się nazywa...
— Ja tu wyborną odgrywam rolę, nawet w oczach służby hotelowej! dodał Zygmunt. Nazywam się mę-