o Fratellim nie wiedział, i pociągnął do pani doktorowéj. Tu znowu coś przegrać było potrzeba w miłém tête à tête, gdyż major dyskretny, jak tylko go wprowadził, wychodził, by im nie przeszkadzać. Piękna pani napróżno starała się rozbudzić znudzonego i smutnego Zygmunta, a przynajmniéj dobyć z niego tajemnicy, któraby jéj pomogła do opanowania człowieka... Szczęściem p. Zygmunt był nadto doświadczony, ażeby się z czémkolwiek niepotrzebnie wygadać i dać wziąć tak naiwnemi sposoby. Tak zszedł dzień. Wieczorem Zygmunt wchodząc do hotelu, dostrzegł prawie nieznaczny uśmieszek szyderski na twarzy odźwiernego, który mu klucz oddawał, i to go na nowo wzburzyło. Ludzie więc obcy szydzili sobie z jego utrapionego położenia!
Złości, w jaką go to wprawiło, nic odmalować nie potrafi. Trzęsąc się wszedł do swego pokoju; czuł, że mu się w mózgu przewraca. Krzesło, które pochwycił, w kawałki w rękach się jego roztrzasło.
Nazajutrz rano posłał już tylko kelnera spytać u Klary o zdrowie żony, i czyby się z nią przypadkiem widzieć nie mógł? Kazano mu odpowiedzieć, że doktor zabronił najlżejszego wzruszenia. Nie poszedł już nawet do Klary... Ta przedłużona choroba dawała mu wiele do myślenia...
W południe przyszedł wesoły bardzo Redke, oznajmując, że nie pięć, ale ośm musiał luidorów wydać na poszukiwania, lecz ma największą pewność, iż wspomniany Fratelli, pomimo to co mówił o podróży, daléj niż do Szwajcaryi gdzieś nie wyjechał. Zgadzało się to z domysłami pana Zygmunta i zdało prawdopodobném. Redke dodał, że możnaby przy użyciu właściwych środków dojść jego schronienia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.