więcéj mówić, ale wy, czcigodny ojcze, niewiele wiecie, a mnie na sercu leży dużo rzeczy! Nie godzi się tego mówić! nie godzi...
I westchnął...
— Ani wy nie pomożecie, ani ja... chyba Pan Bóg!
— A dla czegożby On pomódz nie miał ludziom, którzy na to zasługują?
Na to pytanie ks. wikarego nie było odpowiedzi. Z głową spuszczoną, pan Maciej uciekł się znowu do tabakierki... Milczeli chwilę... Stary zdawał się wahać i namyślać, czy ma mówić więcéj i wylać to, co mu na sercu ciężyło...
Przysunął się do ks. wikarego, którego łagodne i spokojne oblicze ufność wzbudzało, zniżył jeszcze głos i począł znowu:
— Dopuszczenie boże! kto zbada wyroki Opatrzności?.. Znakomita to była rodzina... Ja tam nie jestem świadom przeszłości, ale pono w tych czasach, gdy mało kto był bez winy, i oni coś zgrzeszyli... a Bóg w czwartém pokoleniu karze... Ja win nie wiem... zresztą... kto zbada wyroki Opatrzności?... Z takiego pięknego rodu jedna ot ta została gałązka: mój stary poczciwy radca. Hej! hej! dziadowie i pradziadowie laski i buławy dzierżyli, a temu przyszło z tytulikiem pana radcy chodzić po świecie! Ale o toby mniejsza, boć wiedzą ludzie zkąd on idzie i co to za imię! Już to był dopust boży, że się u starego wojewody on jeden ostał.. Bywało w rodzinie po dwóch i po trzech... ginęło to dorosłe na posłudze kraju... a tu jeden się ledwie wyhodował... Przyszła pora do ożenku, ojca już nie było, któryby poradził i odradził, a kto wie, czyby ojciec stary cokolwiek mógł,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.