Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

że poszukiwania się czynią i wymagają tylko czasu, baron odpowiedział obojętnie, że to, co wiedzieć potrzebował, już wie, że mu dziękuje za trud jego i prosi, aby dalszych starań zaniechał. Major wziął to trochę kwaśno za dowód nieufności, ale gdy mu się Zygmunt opłacił, rozstali się przyzwoicie...
Późno w noc dano wiedzieć hrabinie, że Olimpia przybyła. Pobiegła do niéj natychmiast i zamknęły się na długą konferencyę tajemną. Klara opowiedziała jéj wszystko, powtórzyła niemal rozmowę i przyznała się, że o skutku nie może wnioskować. Zygmunt siedział u siebie, zdawał się złamanym i niepewnym co pocznie.
Na twarzy Olimpii rozpromienionéj szczęściem, znać było jakby powrot do życia... Klara nie mogła się wydziwić temu skutkowi godziny szczęścia po latach niedoli. Słuchała szczebiotania przyjaciołki, lecz widać było, że do niego nie przywiązuje żadnéj wagi — duszą i sercem była przy ukochanym... Oczy jéj patrzały nie widząc, usta uśmiechały się marzeniem... Wszystkie warunki byłaby przyjęła, ubóztwo, ofiary największe, upokorzenie, nawet gniew ojca i matki, byle z wybranym swych lat wiosennych pozostać.
Klara ze zdumieniem spostrzegła, jak to, co jéj wydawało się najważniejszém, mało poruszało Olimpię. Uderzyło ją tylko co mówiła o niebezpieczeństwie mogącém zagrażać Bratankowi, które odwrócić się starała z taką zręcznością, przekonywając Zygmunta o bezużyteczności zemsty... Za to Olimpia ścisnęła jéj rękę...