Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

tyzmu; jam się zbroiła tylko do walki... no — i jestem do niéj zbrojną...
Klara spojrzała na nią z pewném niedowiarstwem. Olimpia nie miała najmniejszéj ochoty do rozmowy; przyniosła z sobą taki zapas szczęścia, iż pragnęła co najrychléj sam na sam z niém pozostać...
— Jutro więc, rzekła, proszę do siebie pana barona na rozmowę... Dobranoc...
Tak się rozeszły... Klara zamyślona powróciła do siebie.
— Jaka ona dziecinna! mówiła w duchu; gdyby nie ja, jakby oni tu sobie dali radę?
Nazajutrz zdawało się, że Zygmunt sam pewnie zgłosi się do hrabiny; ale do godziny dosyć późnéj nie przyszedł. Służąca, owa Szarlotta, któréj wielką czyniło przyjemność złą przynieść nowinę, oznajmiła, że ten pan w nocy zachorował, i że doktor był już dwa razy, a teraz przysłał właśnie bonę do pilnowania.
Klara przestraszyła się. Nie miała złego serca, przy całéj wzgardzie dla Zygmunta, żal go jéj było trochę. Nie wahała się więc ani chwili pobiedz do niego. W progu wchodzącą powstrzymała kobieta, dając znaki, ażeby nie mówiła nic i zachowała się cicho. Wywołała ją hrabina w korytarz.
— Pan ten mocno zachorował w nocy, szepnęła bona. Doktor mówi, że to gorączka niebezpieczna. Nakazał spokój jak największy...
— Kiedy doktor przyjdzie?
— Za parę godzin, aby się przekonać o biegu choroby...
— Proścież go, aby zaszedł do mnie... Ale ja przecięż mogłabym się przekonać, jaki jest stan chorego...