Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

romansach sławiono tak bardzo tę stałość, która często przeciągała się za kres nawet panowania onych sercowych wzruszeń. Olimpia właśnie była w tém położeniu wyjątkowém, które miłości jéj nadało hart niezwykły. Matka usiłowała ją zniszczyć, a brała się ku temu najniezręczniéj. Wspomnienie dni spędzonych z ulubionym, poetyczna ich barwa — wszystko to przykładało się do rozkołysania wyobraźni, do rozmiłowania się w marzeniu. Po powrocie z za granicy, Olimpia siedziała na wsi, niedostępna dla towarzystwa, wśród którego przechodziła jak obca, sądząc, że ono całe wskazuje ją palcami jako upadłą. Z dumą walczyła przeciwko pogardzie, jakiéj się domyślała, i upierała się przy swéj miłości, która ją jedna oczyścić i usprawiedliwić mogła. Miłość ta charakterowi jéj nadała energię...
Widzieliśmy dowód odwagi w przedślubnéj rozmowie z Zygmuntem, w postępowaniu jej późniejszém. Wśród téj żałoby, która się jéj wiekuistą zdawać mogła, nagle jak piorun zjawił się przed nią obraz przeszłości — ten, którego sądziła umarłym... żywy, zmieniony, ale ten sam, ten sam, któremu poprzysięgła miłość. Nie wahała się ani chwili rzucić się ku niemu. Gdy Klara weszła z nim do pokoju, w którym Olimpia przechadzała się gorączkowo, czekając na nich, gdy z siwym włosem, ale twarzą młodą, z rysami stężałemi od bolu i szczęścia razem, ukazał się w progu Bratanek, Olimpia pobiegła, zarzuciła mu ręce na ramiona, twarz przycisnęła do jego ust, i nie mówiąc ani słowa, w niemém zachwyceniu pozostała tak długą chwilę.
Jemu łzy płynęły po twarzy, chwycił jéj rękę, przyciskał do ust i płakał. Klara, która zwykła była