dawna; ścieżki dawniéj starannie utrzymane ponachylana trawa na pół przykrywała, mury były nieco pozbijane i od deszczów zczerniałe; mały wodotrysk przed willą wysechł, i kamienne jego okładziny porozpadały się... Drzewa rosły dziko, odpuszczając w koło siebie latorośle rozpierzchłe po trawnikach. A jednak wdzięcznie tu było: z okien widok na jezioro, na parki, na lasy, a cisza do koła, czyniły ustronie to dla tych, co szukali spokoju, miłém...
Kazano łódce przybić do brzegu; poszli ku fórtce zamkniętéj, przy któréj zardzewiały drót dzwonka znaleźli. Nierychło jednak wyszła dzieweczka bosa, napół ubrana, trochę wylękła; najprzód przyglądała się im przez szpary, potém gdy zobaczyła obcych, nazad uciekła. Ale w téj chwili nadeszła starsza kobieta z pękiem kluczów u pasa, jakoś nadąsana a niechętna. Widać było z jéj twarzy żółtéj, posępnéj, iż niewiele miała ufności w to, aby odwiedziny na co się przydały. Gdy jéj powiedział Bratanek, że pragnęliby obejrzeć domek i nająć może — pokiwała głową niedowierzająco... Nie powiedziała nic, wprowadziła ich jednak zarosłą ścieżką podnoszącą się do góry ku domkowi.
Im się bardziéj zbliżali, tém się w istocie więcéj opuszczonym wydawał. Wewnątrz schludnie było, ale pusto, ale smutno, i wiele należało dodać, przerobić, aby willa stała się mieszkalną. Cena nie była wysoką... zgodzono się o nią. Bratanek podjął się sprowadzić rzemieślników... i przez jutro stworzyć tu mieszkanie. Olimpia widziała w nim przypomnienie chatki czeskiéj — i młodość, i ciszę, i ukrycie... Następne dni tu przebywali. Bratanek się przeniósł zupełnie, Olimpia uciekała z miasta i przesiadywała
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.