Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

— Droga moja towarzyszko doli i niedoli, co ty z sobą myślisz?
— Jak to? cóż zapytanie? chcesz się mnie pozbyć?
— Nie rozumiesz mnie... może ci tylko chcę oszczędzić przykrości, gdyby... gdyby przybyć miała moja matka... nie wiem jak się rzeczy obrócą... dodała ciszéj, boję się, byś nie cierpiała, bym za twe serce nie wypłaciła przykrością.
Klara ruszyła ramionami niecierpliwie.
— Mów bo otwarcie.
— A! jak najszczerzéj: jeśli ja zmuszona będę uczynić jaki coup de tête (co byćby mogło), posądzą cię o wspólnictwo... chciałabym ci tego oszczędzić.
— Nie jestemże ci w niczém potrzebna? zapytała Klara.
— Zawsze... ale nie lubię ofiar wyciągać dla siebie. Jednąbym tylko miała prośbę i najnieprzyzwoitszą: przewiduję potrzebę pieniędzy, mam ich niewiele. Główna kassa była naturalnie przy panu Zygmuncie, który tym sposobem spodziewał się mnie trzymać w zależności; mogę być w końcu w takim wypadku...
Klara nie dała jéj dokończyć.
— Ile potrzebujesz? spytała: dam ci ile mogę.
— Daj mi jak możesz najwięcéj, śmiejąc się smutnie szepnęła Olimpia, a potém uciekaj. Jak i kiedy ci oddam, nie wiem, ale że zapłacę, to pewna... nawet gdybym umarła... Dam list do ojca...
Nie pytając już wcale, na co Olimpia mogła potrzebować pieniędzy, Klara naradziła się tylko o summę i zatelegrafowała do swego pełnomocnika w Poznaniu o nią, polecając mu, aby list kredytowy niezwłocznie wyprawił, nie zważając za jaką cenę do-