Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

li, muszę śpieszyć, aby wiadomość o tém nie uprzedziła mnie do Zabrzezia... Mogłaby zabić nieszczęśliwego ojca... Moje miejsce teraz tam... Jam winna! jam winna, żem taki wybór uczyniła, żem zmusiła dziecko, żem je popchnęła w przepaść...
I matka macierzyńskiemi łzami płakać znowu zaczęła.
Nierychło potém gniew przyszedł po łzach, po wybuchu jego łzy wróciły... Radczyni nie mogła nawet swojego ulubieńca Zygmunta zobaczyć, bo nie czuła się na siłach spokojną przywitać go twarzą. On dotąd nie wiedział o niczém. Cały ten wieczór upłynął na naradach. Radczyni naganiała szambelanowi, iż za wczasu żadnych poszukiwań nie czynił. Rozgłos i tak był wielki, sprawy to popsuć nie mogło — a któż wie? możeby na ślad zbiegów wprowadziło...
Postanowiła nawet wypocząć cały dzień następny w nadziei, iż staraniom szambelana uda się może coś odkryć. Usłuchawszy rozkazów, szambelan nazajutrz rano, wedle metody swojéj, udał się potajemnie do biura policyi i prosił o posłuchanie prezesa...
Ten przyjął go nadzwyczaj grzecznie, wyczytawszy na karcie całą linię tytułów. Szambelan z wielką wymową, z pewnemi ogródkami, opowiedział mu nieszczęśliwy swój wypadek, którego prezes słuchał z wyrazem kondolencyi na twarzy.
— Panie radco, rzekł w końcu: do spraw natury czysto prywatnéj, mogących spokój familii zakłócić, nasz urząd nie zwykł się mieszać, jak skoro one publicznéj moralności nie tykają... Puszczamy je mimo uszu i mimo oczu. Są przekroczenia, które opinia toleruje, których prawo nie karze, chyba wezwane przez interesowanych. Takiéj natury zdawała mi