Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

tastrofie, jaka go spotkała, nie okazując nadzwyczajnego wzruszenia. To czego doznał wprzódy, zwrot, jaki pamiętna rozmowa z Klarą wywołała w nim, zmieniły jego postanowienia. Wprzód nim się o tém miał czas porozumieć z matką Olimpii, wyznał przed ojcem spokojnie, że jedyną rzeczą, któréj życzy sobie, jest rozwód i wyjście z fałszywego położenia. Szambelan właśnie dla tego nie chciał na to zezwolić, iż stojąc przy nierozerwalności małżeństwa, spodziewał się więcéj utargować. Porwał się więc, usłyszawszy to, prawie z gniewem.
— Ale toby było szaleństwo! zawołał. Jak to! dać im za wygraną? poddać się? i po tylu zachodach wyjść z tego ze stratą i pobitym, ze wstydem i szkodą? Nigdy na to nie pozwolę! Przepraszam! Nie żeniliśmy się dla ich pięknych oczu, mieliśmy na widoku kolligacye i miliony... nie taję tego; mamy w czystym zysku wstyd... niechże się choć do kaduka opłaci!
— Opłacony jeszcze się powiększy! rzekł Zygmunt. Jedynym sposobem wyjścia z brudnéj sprawy niezbyt powalanym, jest nic nie żądać i nic nie wziąć....
— A! to teorya godna ciebie! Znasz doskonale świat! Z majątkiem, wołał stary, wszystko ci przebaczą; a goły, choćbyś był kryształowéj czystości, będziesz śmieszny. Słuchałeś mnie Zygmuncie dotąd, dodał, proszęż cię, posłuchaj do końca. Nie graj roli Don Kichota... Opieram się temu jak najmocniéj. Olimpia ze swym kochankiem tak na wieki wieków przepaść nie może, zgłosi się do rodziców, zechce uprawnić swe położenie, nie może się kryć wiecznie... Rozwód jest jéj potrzebny, im a nie nam, my może-