my czekać, będziemy czekali, ale krzywdę nam wyrządzoną muszą opłacić. Dla nas to ruina. Wejść na nowo w świat tobie po takim wypadku trudno; ożenić się bogato i świetnie prawie będzie niepodobna... Za zawód, jakiegośmy doznali, muszą się opłacić.
— Ale oni też powiedzieć mogą, że byliśmy ostrzeżeni i wiedzieliśmy cośmy brali.
— Tak jest, między nami, lecz w obec świata wszystko inaczéj wygląda. My wyglądamy na oszukanych, na pokrzywdzonych, mamy prawo krzyczeć, muszą nam usta zamknąć.
To mówiąc, szambelan kręcił się po pokoju, przypadł do Zygmunta, ucałował go i rzekł:
— Nic do niczego się nie mieszaj, proszę, proszę bardzo, zaklinam! Zostaw to mnie. Chory, możesz stać na boku. Ja za ciebie będę czynny. Tylko się nie mieszaj!
Radczyni niespokojna o męża, nagliła tymczasem o stanowczą rozmowę i postanowienie. Szambelan stawił się jako umocowany, tłómacząc syna smutkiem i osłabieniem...
— Radźmy więc...
Radzili, radzili dzień i drugi, ale z obrad tych nic jakoś zaspakajającego wynijść nie mogło. Szambelan dyplomatyzował, nie wyjawiał zdania, narzekał tylko na złamany los Zygmunta. Matka Olimpii miała szczególniéj na względzie ojca. Kryła ona dotąd przed nim nieszczęście córki, które było jéj winą; znała jego przywiązanie do Olimpii i wiedziała, że nie przebaczy jéj nigdy losu córki, że odkrycie to rozerwie ich stosunek i może mieć dla radcy najgroźniejsze skutki: żył tylko tém dziecięciem...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.