Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

Szambelan lubił takich ludzi.
— Z nimi bo to odkryta gra: od razu wiesz gdzie się możesz skaleczyć, pilnujesz się, a masz tę dogodność, że ci służą jak chcesz, że nie mają głupich zgryzot sumienia, delikatności przesadzonych, honoru do ochraniania i t. d.
Od pierwszego spotkania zrozumieli się ci dwaj ludzie godni siebie. Major poszedł na spacer z szambelanem, wielce go honorując, bo zaraz poznał słabą żyłkę. Zaprowadził go do doktorowéj, ale stary grać nie chciał, a co do umizgów, był na nie obojętny.
— Słuchaj, majorze, rzekł wychodząc: mnie w grę nie wciągnie nikt, to daremny zachód... A co się tycze kobiet... za stary jestem... Więc to fałszywa spekulacya.
Major się chciał obrazić, stary się rozśmiał.
— Daj pokój! lepiéj o czém inném pogadajmy ja ci mam interesik dobry do zaproponowania...
Słysząc to Redke, zaraz ochłonął.
— Rzecz jest taka. Mnie trzeba jechać do domu, syna muszę tu zostawić. Nie mam się czego taić, bo wy to wiecie i tak, że żona odjechała go z awanturnikiem tym Fratellim. Zygmunt nie może powrócić do kraju, dopóki się ona nie wyszuka i coś z nią nie ułoży. On zniechęcony... boję się, żeby albo się ztąd nie wyrwał przed czasem, albo pochwycony nie zrzekł się swych awantażów. Kogoś mi tu potrzeba zostawić na straży. A dobrzeby też było, gdyby powoli, nieznacznie i tego Fratellego szukać, śledzić. Jestem pewien, że oni się kryją w Szwajcaryi, bo tu skryć się nadzwyczaj jest łatwo. Ale pieniędzy wiele nie mają... będą musieli ogłodziwszy się wyjść z kryjówki... możnaby ich gdzie przyłapać. Otoż