Major tymczasem zajął się poszukiwaniami. Nie był on orłem i nie miał nadzwyczajnych zdolności na detectora, lecz gdy szło o zarobek, władze się zaostrzały, stawał się prawie przebiegłym i dowcipnym. Tu mógł się spodziewać premii wcale pięknéj. Szambelan niewyraźnie wprawdzie, ale mówił coś jakby o stu luidorach...
Redke więc cały się poświęcił dochodzeniu. Wiedział już, że mieszkali w villa Serena, i od tego punktu wyjścia rozpoczął... Z razu nic się tu nie mógł od zgryźliwéj gospodyni dowiedzieć, lecz trafem spotkał się z człowiekiem, który tłomoki i rzeczy wywoził. Ten zapewnił go, iż siedli na statek parowy...
Wiedząc dzień, w którym się to stało, major doszedł łatwo, jaki parowiec naówczas mógł przybyć do brzegu w blizkości... Zwał on się „Leman,” a kapitanem był niejaki Schutzli, którego Redke niekiedy widywał... Starał się spotkać z nim... Historya zbyt przedawniona nie była... Na zapytanie majora przy kieliszku koniaku, kapitan Schutzli ruszył ramionami.
— Gdziesz chcesz pan, żebym ja pasażerów pamiętał? Tylu ich codzień się przewinie! to niepodobieństwo...
— Ale może coś przypadkiem sobie przypomnicie?
Po długich a długich mordowaniach, kapitan jak przez sen zdawał się sobie nareszcie przypominać, że go uderzyły siwe długie włosy młodego jeszcze człowieka, który razem z bardzo piękną damą, wyglądającą arystokratycznie, wysiadł... wysiadł... Otoż, gdzie mianowicie, Schutzli na żaden sposób zaręczyć nie mógł, ale był pewien tego, że niedaleko bardzo odpłynąwszy, wylądowali na brzegu jeziora. Tu czekał na nich powóz, do bagażów byli ludzie i pociągnęli
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.