do któréjś willi, zapewne niezbyt oddalonéj, co wskazywał sam sposób podróżowania.
Wskazówka była tak mało mówiącą, że Redke czuprynę sobie tarł z desperacyi. Nie pozostawało mu nic więcéj, tylko siąść na statek z kapitanem i mniéj więcéj w oznaczoném miejscu wylądowawszy tułać się, pukając do wszystkich wrot pod pozorami różnemi. Siwe włosy Fratellego były mu jedyną pomocą, bo każdego uderzyć musiały.
O wszystkich swych zachodach nie mówiąc ani słowa Zygmuntowi, który czas spędzał z książką w ogrodzie, na ziewaniu lub urywanych rozmowach z innymi pensyonarzami i zdawał się zrezygnowanym na to życie ostrygi, Redke latał po całych dniach, ale daremnie. Zyskał tyle, iż punkt wylądowania Schutzlego czy dla pozbycia go się, czy rzeczywiście sobie przypomniawszy, oznaczył. W okolicy było tyle znowu bliższych willi, a major w swych wycieczkach tyle doznawał nieprzyjemności od ich mieszkańców, że chwilami do rozpaczy go to przyprowadzało... Czas upływał, rapporta do szambelana szły regularnie.... Zygmunt się okrutnie nudził. Do doktorowéj chodzić nie chciał, rozmowy go nie bawiły, książki długo utrzymać w ręku nie mógł, przejażdżki po jeziorze nie miały celu, wyczekiwanie śmieszne przeciągało się... Przebąkiwał już o wyjeździe... Sam nawet nie wiedział, co jeszcze z sobą zrobi, lecz pozostać tak dłużéj nie mógł. Pokazać się w kraju było prawie niepodobieństwem, męczyć się na téj pensyi groziło spleenem; trzeba było albo rezolutnie w łeb sobie wypalić, lub zmienić przynajmniéj pozycyę i na drugi bok się obrócić.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.