Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

wany od majora Redkego donoszący, iż miejsce schronienia zbiegów odkrył, że czuwać będzie nad nimi, i że oczekuje rozkazów, jak ma sobie postąpić. Uszczęśliwiony, ale razem zaniepokojony tém, co mu począć wypada, szambelan odtelegrafował, aby pilnować tylko i czekać na jego przybycie, a Zygmuntowi nie mówić nic...
W parę godzin był już gotów do drogi, lecz podróż skierował na Zabrzezie dla narady z matką. W istocie nie wiedział dobrze, co pocznie... Los jakby na szyderstwo dawał mu to, czego sobie życzył, a biedny szambelan musiał się przyznać w duszy, iż nie miał pojęcia, jak mu postąpić należało. Tarł siwą czuprynę, i całą drogę rzucał się z jednéj w drugą stronę powozu, powtarzając sobie:
— I tak źle, i tak niedobrze!
Po fizyognomii wywróconéj dziwnie matka na pierwsze wejrzenie, spotykając go w salonie, domyśliła się, że przyjeżdżał z czémś waźniejszém niż zwykle. Radcy chwilowo w domu nie było... Natychmiast wyprowadziła go do gabinetu...
Stary ledwo mógł mówić.
— Pani dobrodziejko! odkryto... odkryto ich schronienie... co tu począć?!
Matka zbladła i zadrżała, spojrzała oczyma obłąkanemi... Pierwsza myśl, która ją w serce uderzyła, był żal nieszczęśliwéj córki, potém obawa, aby pochwycona nie dopuściła się jakiéj ostateczności z rozpaczy. Wiadomość ta zamiast ucieszyć ją, uczyniła prawie nieszczęśliwą. Szambelan stał osowiały... Nie miał odwagi przyznać się do tego, co myślał. On gotów był po prostu kazać zabić Bratanka... a gdyby z rozpaczy zmarła Olimpia, byłby poszedł w gwieź-