niósł, zebrał myśli i szukał drogi sumienia i obowiązku.
Zwrócił się ku szambelanowi:
— Zostaw mnie pan samego, rzekł. Jutro... jutro pomówimy. Potrzebuję myśli zebrać i ukoić żal... proszę was...
Z razu chciał jeszcze pan szambelan coś przemówić, lecz wprędce poznał, że radca milczeniem go zbędzie... Starzec z załamanemi rękoma stał już u obrazu Chrystusa ukrzyżowanego, wiszącego przy łóżku, i w milczeniu czerpał siłę z widoku bozkiéj męczarni... Łzy płynęły po męzkiéj twarzy.
— Moje dziecko! dziecko moje! powtarzał nieprzytomny.
Szambelan wyniósł się nieco zmieszany, nie był pewien czy nie zrobił wielkiéj niedorzeczności. Radca wzrokiem okropnym go zmierzył.
W chwilę po wyjściu cichém tego gościa, radca wziął świecę w drżącą rękę, i z wolna, ale pewnym krokiem skierował się do pokojów żony. Radczyni wzdrygnęła się ze strachu, usłyszawszy pukanie, a ujrzawszy męża, który blady jak trup ukazał się w progu, omdlała... Zrozumiała, że to przyszedł sędzia... pytać jéj o powierzone jéj dziecię. Sędzia surowy był, ale już uspokojony rezygnacyą chrześcianina. Wiedział, że przeszłość niepowrotna, a wyrzucanie grzechu matce, która nań całe życie przebolała, było daremném okrucieństwem. Gdy przyszła do siebie po omdleniu i rzuciła mu się do nóg, radca rozpłakał się i podniósł ją.
— Wiem wszystko, rzekł. Dziecię ratować musimy. Zostaw mnie to staranie; jedziemy jutro z tamtym.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.