Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dotąd nie ma nic, enigmatycznie rzekł szambelan. Spuść się na mnie, że cię uwiadomię w porę. Jedno tylko to powiedzieć mogę, że dobrzeby było, abyś się do podróży przygotował, na wszelki wypadek...
— Wracam tedy do małoletniości, trochę urażony przerwał Zygmunt, — kiedy we własnéj sprawie od udziału odsądzony jestem!..
Milczeli trochę.
— Kochany ojcze, w polityce i w życiu zły to system: sine me de me; wolałbym wiedzieć o co idzie, gdy niezawodnie chodzi o skórę moją.
Szambelan milczał ciągle.
— Jeśli Olimpia się znajdzie, jeśli jakimkolwiek sposobem zbłąkana owieczka będzie nazad do owczarni przypędzoną, jużci należałoby mnie spytać, czy ja za nią pójdę?
— Mnie się zdaje, że to nie ulega żadnéj wątpliwości, odezwał się szambelan.
— Przed parą miesięcy tak było, to prawda, począł Zygmunt, zapalając cygaro; ale teraz wiele się rzeczy zmieniło. Najprzód przebolałem, powtóre nabyłem doświadczenia. Tatku kochany, ty i ja, byliśmy na fałszywéj drodze i palnęliśmy obaj bąka. O co szło? nie prawdaż, że o świetne i bogate ożenienie? Wkładka moja w ten interes była jak jest: wychowanie, prestancya, żargon, ton, arystokratyczny tytuł, umiejętność sprzedania się, nie prawdaż? Otoż z tą wkładką daleko można było świetniejszy i łatwiéj interes zrobić za granicą niż w kraju. Tu posagi są większe, majątki znaczniejsze, a przyzwoici epuzerowie, z tytułami prawdziwemi, dosyć rzadcy,