Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

towar poszukiwany. Byłbym więc łatwo zrobił i mogę jeszcze zrobić interes nader świetny.
Ojciec spojrzał niedowierzająco.
— Najprawdziwsza prawda, kochany ojcze, mówił Zygmunt. Ja tu mam Angielkę prawie niezależną, dobrze wychowaną, wnuczkę baroneta, z posagiem stu tysięcy funtów...
— Byle nie fig, szepnął szambelan, ruszając ramionami. Ja się boję tych spekulacyj na walory mi nieznane i do sprawdzenia trudne... Dajmy temu pokój.
— Wracam do mojego przedmiotu, kończył Zygmunt. Po cóż ja mam się męczyć i kobietę zamęczać, kiedy sobie ekwiwalent znajdę, który mi z uśmiechem i dobrą wolą rzuci się w objęcia?...
— A! w objęcia! w objęcia rzuci się ich ile chcesz, rozśmiał się ojciec — ale do obejmowania nie będziesz miał nic oprócz bozkiéj talii i cudnéj kibici, a tego za mało dla nas, co nową rodzinę arystokratyczną w kraju fundować chcemy...
— Byłby i tytuł, i herb...
— I sto tysięcy fig! dodał trzęsąc głową szambelan. Nie, ja wolę domową sprawę... Wrócisz do owczarni. Olimpia tego kozła zapomni, ludzie nie wiedzą, a że tam ktoś może coś paplać będzie...
— Ja o to nie dbam, niech paplą, ale moje życie! jak ja wyżyję?... Przestrzegam więc kochanego ojca, aby mną za wczasu nie dysponował. To wymaga refleksyi.
— Spuść się na mnie.
Po rozmowie tego rodzaju, która się do późna przeciągnęła, szambelan do jutra pożegnał, syna i zo-