Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli rzecz tylko trudna i kosztowna, waćpan wiesz, dorzucił radca, że ja nie będę żałował nic... Proszę mnie zastąpić, proszę nie wchodzić w targi, dam co chcą... Chcę jechać, czy iść, czy płynąć natychmiast... nie usnę, nie spocznę...
Szambelan wychodził już; w progu przyszło mu na myśl to, co tylko takiemu człowiekowi jak on mogło w chwili podobnéj do głowy przystąpić. Powiedział sobie, że wypadałoby rekuperując tyle kosztów poniesionych na majorze, zarobić na radcy. To maluje go dostatecznie.
Wszedł pośpiesznie do pokoju, w którym swojego detektora zostawił. Ten palił cygaro i kazał już sobie podać herbatę na rachunek pryncypała.
— Kochany majorze! zawołał przystępując żywo: mamy do czynienia z bardzo niecierpliwym, podraźnionym ojcem mojéj synowéj. Jest to człowiek, wieśniak, nawykły do tego, by wszyscy go słuchali, i by się jego wola spełniała. Wystaw sobie, pędzi mnie i domaga się, ażeby go natychmiast wieźć do córki.
Major pokręcił głową i wskazał okna, przez które czarna noc przeglądała.
— Nie ma sposobu?
Redke głową kręcił.
— Chce koniecznie...
Spojrzeli na siebie.
— Jeżeli się uprze, rzekł, jużci z wielkim kosztem możemy to zrobić, kiedy mu się podoba... to pewna. Lecz, szanowny szambelanie, ja jestem człowiek ubogi, wyekspensowałem się, napracowałem, mogę powiedzieć: życie wyszafowałem na to; mamy najprzód rachunek do skończenia.