Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak to? wszakże... wprzódy my musimy mieć ich niż pan pieniądze.
— A! nie, odparł major: bardzo pana szanuję, nieskończenie mu wierzę, ale na kredyt ja nic nie daję...
— Ale to dziwna pretensya! zawołał szambelan.
— Może, ja jednak nie odstąpię od tego...
— Wiesz majorze, że to obudza podejrzenia, bo jużci kiedy mi wierzysz...
— Nieskończenie... lecz bywają okoliczności... Najlepiéj wprzódy załatwić rachuneczek...
Szambelan widocznie był podraźniony.
— Rachunek ten właściwie należy do radcy... a mogę zaręczyć za niego.
— Zamiast ręczyć niech pan zapłaci, dodał major; przyjdą potém sceny, rozczulenia, kto wie co się może stać, tragedya jaka, samobójstwo, awantura.... którego z was do kozy zapakują, a ja będę dziesięć lat pieniędzy czekał... Nie! ofuknął się major: pieniądze na stół! tu!
Szambelan chciał się targować, wreszcie zły, dobył pugilaresu.
— Zatem tysiąc franków...
— Premia, tak; koszta wynoszą trzysta piętnaście i dwadzieścia pięć centymów.... razem tysiąc trzysta piętnaście i centymy... A że dużo więcéj było pracy niż przewidywałem, szambelan będziesz wspaniałomyślny i... dołożysz... Musisz dołożyć, bo inaczéj nic.
— Przyznam się panu, że tegom się nie spodziewał...
— Ani ja... W takim razie targ, przerwał major, to niepojęta rzecz. Że ja się targuję, cóż dziwnego? dla mnie to obojętne; ale wam, gdy idzie o synową, o syna!