kiby coś na to nie poradził. Koń kulał. Zapalono latarnię, ludzie poszli na trakt szukać zguby, znaleziono ją wprawdzie, ale nim się to stało, nim rozbudzono kogoś, co miał ufnali i młotka dostarczyć, nim przymocowano podkowę, znowu upłynęła godzina. Szambelan zdrzemnął się, strach go odszedł nieco....
Gdy milę jeszcze ujechali, na niebie na brzask się już brać zaczynało, bo godzinę zmarudzili. Repetyer szambelana wybił czwartą. W pół mroku stały szaremi cieniami drzewa, mury, pagórki... zarysowując się profilami coraz wyraźniéj... Dniało już dobrze, gdy major rozmówiwszy się z woźnicą, kazał zjechać w prawo wązką drożyną. Wiodła ona po nad strumykiem, obmurowana z obu stron. Z prawéj zwieszały się po nad mur i drogę długie gałęzie platanów i kasztanów... Powóz musiał powoli wywijać się po krętéj ścieżynie i wązkich mostkach, aż nareszcie ludzie zeskoczyli z kozłów, i landara stanęła po cichu.
Miejsce, w którém się zatrzymała po przebyciu murowanego mostku, było małym placykiem dokoła starannie drzewy ostawionym... Z po za nich widać było w lewo uliczkę z kilku domkami, w prawo wzgórek obrosły zielenią. Bokiem jego wśród zarośli wiła się ścieżka dla pieszych, wiodąca do murowanéj fórtki bocznéj ogrodu... Stała ona wśród długiego kamiennego muru, opasującego, jak się zdawało, park, którego piękne stare drzew gałęzie wychylały się w świat, jak kwiaty z koszyka...
Radca natychmiast wyskoczył z powozu... Redke się do niego zbliżył:
— To jest klucz od fórtki, którą wnijdziemy niepostrzeżeni do ogrodu... Od niéj drożyna prowadzi
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.