w brzasku rannym dojrzeć można było, starannie był bardzo utrzymany. Stoły i ławy kamienne, altany ozielenione roślinami pnącemi, grzędy kwiatów, ścieżki żwirem powysypywane wyglądały świeżo i ładnie. Czuć było, że tu ktoś mieszkał, żył i chciał, aby mu się śmiała ta ustroń.
Radca powlókł się spoglądać ku domkowi, trochę pod górę, pomyślał, obejrzał się w koło, znalazł pod starą lipą naprzeciw domu ławę kamienną i usiadł na niéj.
Oczy wlepił w okna pozamykane okiennicami, zadumał się czy zamodlił, podparł na łokciach, czekał.
Dzień rosnął i z szarych powić wychodziły barwy jego z kolei, niewyraźne kształty oznaczały się coraz dobitniéj, ale cisza nocy panowała jeszcze do kola...
Na niebie gasły gwiazdy, chmury wiatr zachodni spędzał, jak gdyby gospodyni zamiatała niebo dla dnia nadchodzącego... Wyjaśniało się... Na wschodzie zaróżowiało, pomarańczowe pasy, sine chmury... białe promienie blado zwiastowały, że tam gdzieś już słońce wschodzi... Tu w dolinie mrok jeszcze panował. Rosy okrywały trawy i drzewa... Budziło się ptactwo i szczebiotało... Koło domku pusto było... nikogo. Z boku przesunął się ktoś krokami cichemi... i znowu milczenie... Jak martwy siedział ojciec nie ruszając się, nawet zapłakać nie mógł; lecz ktoby twarz jego zobaczył, przeraziłby się jéj wyrazem. Tylko przy trumnie ukochanéj istoty taka twarz się spotyka.
Ranek zwiastował się prześliczny...
Po długiém oczekiwaniu sługa przesunęła się po galeryi drewnianéj domku i otwierać zaczęła okiennice... Z wewnątrz ręka jakaś popchnęła okno... biała firanka na pół wychyliła się w ganek. Drzwiczki
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.