Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.

Z willi znaku życia nie dawano. Szambelanowi zdało się to i nienaturalném, i w końcu obrażającém... Godziłoż się tak o nim zapomnieć, o nim, który w tém wszystkiém najgłówniejszą odegrał rolę? Gniewny, niespokojny, zrozpaczony w końcu, gdy już godzina dziesiąta biła na dalekim kościołku, postanowił uczynić krok stanowczy.
Redke mu powiedział, że willa miała z drugiéj strony wnijście urzędowe, do którego przecię można było zadzwonić i dodzwonić się kogoś a powziąć języka...
Całonocną trwogą znękany, szambelan postanowił dobić się w końcu do jakiéjś pewności otrzymanego rezultatu... Szarpnął więc za dzwonek z całéj siły, raz, drugi i trzeci, dając czuć, że szambelana i radcę stanu tak wpośród drogi rzucić na łup chłodowi poranka było zbrodnią stanu. Na głos od fórtki bardzo powoli przyszła kobieta, i przypatrzywszy się dzwoniącemu, zapytała, czego chce? Zły był nasz dygnitarz. Wyciągnął z kieszeni bilet ze wszystkiemi tytułami swemi i oddał go słudze, prosząc, aby stary pan dziś przybyły, był łaskaw wyjść się z nim rozmówić.
Dobry kwadrans chodzić musiał przed drzwiczkami, których mu sługa nie otworzyła, nim się doczekał odpowiedzi. Radca powoli sam szedł ku niemu Kazał fórtkę otworzyć.
Nim zamienili słowo pierwsze, baron wlepił wzrok ciekawy w niego, usiłując odgadnąć, co się stało. Czy ów gach uciekł, zabity, aresztowany? czy Olimpia jest, czy z nim uszła? czy nie ma krwi rozlewu i trupa? Radca miał nadzwyczaj uspokojone oblicze,