Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

co szambelana zdziwiło, tak, iż wchodząc do ogrodu, języka zapomniał, pytać już nie śmiał.
— Więc... więc cóż się stało! co się stało? począł bełkocząc, zebrawszy się nierychło na słowo.
Załamał ręce, wlepił oczy...
Radca obojętnie dosyć zwrócił się ku niemu z wolna.
— Nie stało się, dzięki Bogu, nic. Widziałem się z córką...
— A ten uwodziciel? uszedł?
— Nie.
— Jak to? związany?
Radca zwrócił się znowu spokojnie do szambelana.
— Są rzeczy i fakta, które los narzuca, i które przyjąć jest musem... Córki szczęścia nie mogę poświęcić ani obmowie ludzkich języków, ani chęci dotrzymania umowy, która od razu była niemożliwą. Ja o niczém nie wiedziałem; dziś gdy na mojém sumieniu sprawa... nie mogę jéj za wami rozsądzić!
— Jak to? krzyknął szambelan ze złością: pan myślisz nam dać odprawę?
— Tylko cicho, chmurząc brew odparł stary: tylko cicho i spokojnie...
— I pan myślisz, że my damy się tak puścić z finfą, nie narobiwszy hałasu i nie roztrąbiwszy téj pięknéj historyi na cztery rogi świata?
— W téj w istocie pięknéj historyi, może niekoniecznie piękną być rola pana Zygmunta, przerwał radca, kładąc dłoń na ręce szambelana. Ale dość, tu nie miejsce, ani czas mówić o tém. Zdaje mi się, że potrafimy załatwić to tak, abyście nie potrzebowaliha-