Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.

na, zgodził się więc zajechać do hotelu. Tu musiał jeszcze zlikwidowane przez majora koszta z własnéj kieszeni zapłacić... I to gryzło. Majora odprawił w końcu i został sam, nie śpiesząc ze złemi wiadomościami do syna. Czasu do wieczoru było dosyć.
Pan Zygmunt w ogródku pędził znowu rozkoszne godziny w towarzystwie swych współpensyonarzy, gdy ojciec sztywny, zły, wyprostowany niezmiernie, co zawsze humor niedobry oznaczało, wpadł do niego, ledwie skinieniem pozdrowiwszy towarzystwo.
Syn, który dobrze znał ojca, z twarzy zaraz wyczytał, że się coś święci nie po jego myśli. Z przyjazdu już wnosił, że zaszły jakieś nowe okoliczności tyczące się zapewne niefortunnego małżeństwa, które dla niego teraz było obojętne i wstrętliwe. Wstał więc przerywając rozmowę z piękną Angielką, i poszedł naprzeciw szambelana, który wziąwszy go na stronę, udał się z nim milczący do ogrodka.
— Dziś, rzekł stając w cieniu akcyi, mogę ci już powiedzieć wszystko...
Zygmunt zaczął obcinać cygaro, ale się wstrzymał, spoglądając na ojca...
— Mojém staraniem, co mnie, mówiąc nawiasowo, niemało kosztowało, wynaleziono schronienie Olimpii i tego awanturnika. Dano mi znać... Co było począć! Sprowadzić na nią matkę? do niczego; gwałtem odbierać? skandal... Wyrozumowałem sobie, że ojcu trzeba wszystko wyjawić.
— Ojcu! krzyknął Zygmunt.
— A tak! ojcu! I powiedziałem otwarcie, jak rzeczy stoją. No, scenę miałem... powiadam ci... Udawał rzymskiego senatora! Ale zdecydował się jechać sam ze mną... W drodze milczał jak pień, nie jadł, wodę