Zygmunt odprowadziwszy go do fórtki, wrócił, usiadł przy miss Harriet, jak gdyby przed chwilą, nie rozstrzygnęły się jego losy. Nadzwyczaj słabe to na nim czyniło wrażenie, czuł się wolniejszym trochę tylko i postanowił goręcéj zabiegać o łaskawe względy blondynki i owych bajecznych stu tysięcy funtów, o których mu jakiś Anglik powiadał.
O naznaczonéj wieczornéj godzinie, szambelan z propozycyą wielką, milczący, napuszony, nadęty, wszedł drzwiami trzaskając do radcy, który w fotelu siedział zamyślony. Skłonił mu lekko głową. Stary wskazał krzesło... Z wyrazu twarzy jego nic szambelan nie mógł wnieść nad to, że zdawał się zrezygnowany i spokojny.
— Oczekuję pańskich warunków co do rozwodu, rzekł cicho.
— Ani syn, ani ja na rozwód się nie zgadzamy! zawołał szambelan: syn mój słyszeć o tém nie chce... Byłem u niego, mówiłem z nim, starałem się go skłonić, ażeby tu przybył ze mną, o niczém słuchać, na żadne układy się zgodzić nie myśli... dopomina się praw swoich i żony...
— I chce skandalicznego procesu? zapytał radca.
— Nie lęka się go. Tymczasem zaś, szybko kończył szambelan, postara się o to, aby z panem uwodzicielem się rozprawić. Zygmunt strzela doskonale i ma nadzieję, że nauczy go rozumu... któż wie? wówczas rozwód wcale może być niepotrzebny... dadzą go pistolety...
Radca ruszył ramionami.
— Wątpię, żeby znalazł go i mógł wyzwać, bo oni wyjechali ztąd, rzekł spokojnie. Ja jutro za nimi jadę. Nie chcecie zgody, zmusić was do niéj nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.