mogę, macie rachuby inne, nie przeciwię się. Rozgłosu i tak uniknąć trudno. Mnie nim nie zastraszycie... A zatém, dodał wstając z fotelu, nie mamy już o czém mówić.
Baron, który się wcale czego innego spodziewał, osłupiał, zmieszał się także... wstał powoli z krzesła...
— Chciałem wpłynąć na syna, rzekł, ale mi było trudno... tyle wycierpiał... cóż dziwnego, że zemsty pragnie?
Radca nie odpowiedział nic.
— Zatém, szepnął po chwili: cóż robić? Pozostaje tylko uciec się do prawa...
— Radca zechce wierzyć, że z méj strony, zawołał szambelan, dla obu rodzin chciałbym skandalu oszczędzić, że gotówbym mimo ogromnych strat materyalnych i moralnych, cicho i zgodnie wszystko załatwić.
— Sądzę, że to od pana wiele zależy.
— Tak, ale niezupełnie... Zygmunt stracił ostatki mienia po matce... złamany, schorowany... bez przyszłości.
— Starałbym się mu ją osłodzić, rzekł radca; lecz jeśli się upiera...
— Panie radco, zabiegał baron, ja zrobię jeszcze krok, do niego, zaklnę go, będę usiłował... Lecz cóż mu mam powiedzieć?
Na to pytanie, którego radca zdawał się spodziewać, z razu nie było odpowiedzi, zamilkł, zamyślił się.
— Mów pan, cobym mógł ofiarować?
— Mój syn nie chce nic... ja jako ojciec chciałbym dla niego jak najwięcéj.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.