Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! to nie może być! żywo zaprotestował szambelan — na żaden sposób...
Obrzydliwy targ ten między ojcem a synem trwał z kwadras u fórty ogrodowéj. Zygmunt na pozór nieinteresowany, nadspodzianie piękną summę mając na widoku, która mu dozwalała dwa do trzech lat magnata grać rolę w podróżach po Europie, twardo stał przy zagarnięciu jéj całéj. Baron stary z równą zażartością bronił swojego interesu... W ostatku Zygmunt zmuszony był na czterdziestu poprzestać... Stanęła zgoda, i nazajutrz przy podpisaniu prośby o rozwód i potrzebnych papierów, radca przekaz do banku oddał do rąk Zygmunta.
Gdybym kończąc to, nadto, niestety! prawdziwe opowiadanie, dodał, że Zygmunt przyrzeczonych ojcu dziesięciu tysięcy wcale nie dał, moglibyście nie wierzyć szanowni czytelnicy. Tak się jednak stało! Schowawszy szanowny ów papier do kieszeni, obiecał wprawdzie uiścić się, jak tylko summę podniesie, lecz szambelan nigdy jéj doprosić się nie mógł, i przyszło do tego, że między ojcem a synem nastąpił rozbrat zupełny. Szambelan na złość istotnie się myślał żenić, nie znalazł jednak podobno nikogo, coby się poznał na jego przymiotach i chciał losy podzielić. Pozostał więc na wsi gniewny, wyżółkły, grając pana w parafialnym kościele i w miasteczku przed Żydkami, spekulując niefortunnie i zadłużając się coraz gorzéj.
Zygmunt uwolniony z więzów małżeńskich, pozostał jeszcze przez czas jakiś w Genewie. Angielka bardzo mu się podobała, lecz sto tysięcy funtów zaczynały być coraz bardziéj problematycznemi. Po