roczném badaniu delinkwenta zdaje się, że powzięła pewny projekt grożący jego kawalerskiéj swobodzie. Kazała mu czytać listy swego plenipotenta i pomagać sobie w interesach, co Zygmunta przekonało, iż Klara miała czystego dochodu piętnaście tysięcy talarów, summę wcale miłą i dozwalającą żyć, nawet za granicą, z komfortem skromnym, ale przyzwoitym. Umiała też hrabina wybadać go co do jego funduszów, z których jeszcze nie miał sposobności nic uronić, i nakłoniła go, aby nie tracił, a z banku nie odbierał...
Jakoś ku wiośnie, nagle dosyć, gdy Zygmunt nawykł codzień do niéj na obiad przychodzić, co wieczór u niéj siedzieć, co rano razem spacerować, hrabina zaczęła się bardzo pilno wybierać do domu. Baron przyszedł, zobaczył te przygotowania, zdumiał się niezmiernie i stanął osowiały.
— Cóż się stało? spytał.
— Ależ przecię do domu zajrzeć trzeba! zawołała Klara.
— Po co?
— Choćby dla tego, żeby tu nie przyrosnąć, bo ja nigdzie wrastać nie lubię. Trzeba jechać, muszę...
— A cóż ja tu będę robił? rzekł Zygmunt.
Hrabina poczęła się śmiać serdecznie.
— Czy chcesz, żebym dla ciebie tu siedziała?... a to doskonałe! Leniwy jesteś! nałogowy... starzejesz przed czasem... Jedź, rozerwiéj się, poszukaj sobie kogoś... ożeń się...
— O nie! odparł baron. Gdybym się żenić miał, to chyba z kimś takim jak wy, kochana hrabino, kogobym znał, był pewien, gdzieby mnie już żadna nie czekała zagadka...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/271
Ta strona została uwierzytelniona.