Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

za sobą drzwi... Stanąłem w korytarzu, nie wiedząc co począć, ogłupiały... Słyszę w pokoju panny hurkot, jakby co padło... otwieram drzwi, pani siedzi w fotelu z listem jakimś w ręku omdlała... Na liście tyłkom poznał pismo panienki. Nikogo nie chcąc wołać, otrzeźwiłem sam. Obudziła się z płaczem, z rykiem stłumionym, powtarzając: „Ukarał mnie Bóg!.” Począłem zaklinać i prosić, aby się uspokoiła. Jakoż rychło porwała się z krzesła, wołając o konie, a konie już dawno stały przed domem, i nakazując mi, abym pilnował pokoju panny, i żeby nikt o jéj zniknięciu nie wiedział... Co się ze mną nieszczęśliwym działo, żaden tego język nie wysłowi, żadne pióro nie opisze... Biłem się z sobą: czy panu dać znać, czy nie? Lecz coby to pomogło! Otworzyły mi się oczy na tę straszną tragedyę, któréj dotąd nie rozumiałem... Matka kochała się w chłopcu... a on się kochał w córce, i córkę miała rywalką, a płochość kobiety w istocie ukarał Bóg tém, że ją dziecka jedynego pozbawił przez tego, któremu dom otworzyła niebacznie. Było południe, gdy pani odjechała... Nie wiedząc kiedy powróci i jak, obrachowałem, ze lepiéj będzie mówić, iż panna z matką w podróży są obie. Z tém stanąłem u drzwi na odwachu, udając spokojnego zupełnie i uśmiechniętego, choć mi się serce krajało... Dzień mi się stał wiekiem... Pani nie powracała. Odebrałem tylko przez posługacza kartkę z oznajmieniem, żebym mówił o wyjeździe obu i czekał na ich powrót... Drugiego dnia pani nie było, jam wysechł z gorączki i niepokoju.. Czekałem dni dziesięć, dni dwanaście, dwa tygodnie. Już miałem list wysyłać do Zabrzezia, gdy wieczorem jednego dnia, słyszę szelest sukni na wschodach, dzwonek... otwieram