Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

drzwi... Blada jak trup wchodzi panna nasza... usta zaciśnięte, oczy rozognione. Spojrzała na mnie, nie widząc i nie zwracając głowy, i wprost poszła do swego pokoju... Usłyszałem drzwi zamykające się na klucz. Za nią szła matka, ledwie się mogąc na nogach utrzymać, i jakiś człowiek obcy, coś nakształt policyanta po cywilnemu, do którego coś pani poszeptała i odprawiła go... Panna leżała chora dni kilka... W tydzień obie wyjechały do Włoch. Pani mi oddała kartkę od pana, abym do domu powracał, i rzekła surowo: „Ani słowa! rozumiesz mnie? ani słowa!..”
Maciej zamilkł. Ks. wikary, który opowiadania słuchał z zajęciem nadzwyczajném, pochylony, ze łzą w oku... spuścił głowę, załamał ręce i nie rzekł też ani słowa... Siedzieli tak długą chwilę.
— Teraz rozumiesz mój ojcze, dodał stary, dla czego nasza panna piękna, milionowa, rozumna, jedynaczka, dotąd za mąż nie poszła... dla czego teraz, gdy nareszcie skłoniła ją matka, że dała słowo, ślub się już trzeci pono dzień odkłada... A biedny ojciec, który może nic nie wie, który cierpi okrutnie, musi z uśmiechem witać gości, przyjmować powinszowania, udawać szczęśliwego i płacić za wszystkich grzechy...
Promienie gorącego słońca zaczęły się wkradać pod lipy i na ławkę. Skwar był nie do zniesienia... Ks. wikary znowu ocierając pot z czoła, wstał, podał rękę Maciejowi i westchnął...
— Prawda, rzekł, że to spowiedź... a nie wiesz, jak dobrze uczyniłeś, żeś mi dziś się z niéj zwierzył. Przy ślubie mam mieć do państwa młodych zwyczajną przemowę... Byłbym niewczesném może słowem dotknął boleśnie biedną kobietę... Dobrze się więc