Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

szlachty i padli. Nie umieli sobie dać rady, choć król był spokrewniony z Zamojskimi, Lubomirskimi, Mniszchami, a nawet z Potockimi. Tobie trzeba się tylko bogato ożenić...
— Zupełnie do tego jestem przygotowany, odrzekł Zygmunt.
A tout prix! dodał ojciec znacząco, odkaszlnął i spojrzał na syna.
— Co to ma znaczyć? spytał Zygmunt, puszczając dym z cygara: starą wdowę, rozwódkę nieosobliwszéj reputacyi, czy bardzo brzydką i kaleką pannę?..
Ojciec milczał chwilę i pocierał włosy.
— Nie zgadłeś, odezwał się po namyśle: żaden z tych wypadków... Ale najprzód słowo honoru, Zygmuncie, że to co powiem, zostanie absolutnie między nami.
Syn głową dał znak obojętnego przyzwolenia.
— Jaki majątek? zapytał najprzód.
— Jedynaczka, majątek wynosi kilka milionów, ojciec dobry gospodarz, człowiek rządny, matka rozrzutna i lubiąca się bawić... roztrzepana.
— Bardzo? zapytał Zygmunt.
— Dosyć, dosyć, lubi młodzież... Jéj względy, rzekł szambelan z pewnym przyciskiem znaczącym, pozyskać możesz łatwo i powinieneś.
— Więc to matka stanowi kalectwo?... podchwycił syn...
— No, i tak, i nie, począł szambelan. Jest pono coś więcéj, ale o tém mało kto wie... największa tajemnica. Dla ciebie, mój Zygmuncie, który masz rozum i spodziewam się, pozbyłeś się przesądów, z góry wiadomém być musi to, co dla drugich jest zakryte. Pan-