zamknięty... Miał w sobie coś żołnierza i coś dyplomaty i wiele pana z antenatów; ostatnim był w istocie, a pierwsze dwie cechy nadała mu cicha walka z losem i utrapienie z żoną. Nie było po nim wcale znać nieszczęśliwego w pożyciu: dla pani był jak najczulszym. Z wielkim taktem przyjął i bawił młodych gości.
Sama pani wyszła nierychło, gdyż musiała stosownéj dokonać toalety, a może czekała, aby się odrobineczkę zmierzchać zaczęło. Z dala wydawała się jeszcze wcale piękną, chociaż wiek wypełnił formy do zbytku. Głowa była znakomicie wymodelowana, rączki wzorowych kształtów, oko czarne błyskało jeszcze ogniem i dowcipem. — Wprawdzie zmarszczki, choć powyciągane, zarysowały się około powiek i ust, ale o zmroku nikły prawie niedostrzeżone. Zygmunta zmierzyła oczyma ciekawemi, i widać było, że na niéj uczynił dobre wrażenie. Może miał nieco podobieństwa do owego Bratanka.
Gdy hr. Just zagadywał o sprawach krajowych, obywatelskich i gospodarskich z panem radcą, Zygmunt z całym fajerwerkiem wiadomostek, dowcipów, plotek, nowości i nowinek popisywał się przed panią. Był niesłychanie wesół i odegrał do końca rolę człowieka, któremu gospodyni niezmiernie przypadała do temperamentu, smaku i humoru. W pół godziny nawet oświadczył jéj po cichu, iż rzadko tak miłą znajdował na wsi rozmowę. To pochlebstwo i kilka wyrazistych wejrzeń dopomogły do porozumienia się. Pani była zachwycona tym gościem.
Panna Olimpia, domyślając się jakiegoś nowego myśliwca, polującego na jéj posag, nie wyszła. Zygmunt był tak przewrotny, iż nie okazał najmniejszego znaku, że go to obeszło.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.