Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

W końcu rozmowy, gdy się coś zgadało o nim, o jego projektach, naplótł najdziwniejszych rzeczy o swych przyszłych podróżach i dał do zrozumienia, iż nierychło się tu znowu pokazać może.
Tym sposobem pierwszy rzut oka na dom zyskawszy, nie kompromitując się wcale, nabrał przekonania, że się tu da coś zrobić, postępując z taktem a ostrożnie. Pozostał kilka dni u hr. Justa, i równie chodząc zręcznie około niego jak w innych wypadkach, naprowadził go na to, że mu folwark wypuścił dzierżawą. Zygmunt łaskę niby robił Justowi biorąc go, i niby najmniejszego nie miał zamiaru, i niby dał się umodlić. Dokonawszy tego, pojechał do ojca. Ten niecierpliwie nań oczekiwał, przysposobiwszy się do zaciągnięcia długu, jeśliby syn konkury chciał rozpocząć. Po herbacie rozmówili się otwarcie.
— Widzi kochany ojciec, ja, ja muszę postępować z całą rozwagą i obrachowaniem, rzekł Zygmunt. Z tego, co wiem o ludziach i domu, przypuszczenie gwałtownego szturmu, zwykłe formy konkurów na nicby się tu nie zdały. Tu trzeba iść powoli, z ukosa, nie okazując dokąd się idzie... zniewolić do tego, aby oni sami poddali myśl starania się... Trzeba ująć ojca wielkim taktem i prawością, matkę zdobyć prawie czułością i śmiechem, umizgiem i zabawą... Co się tycze córki, téj, zdaje mi się, okazać należy, iż może być pewną swobody i poszanowania... I tam daléj, i tam daléj. Dla tego, dodał Zygmunt, nie występuję wcale jako starający się kawaler: jestem sobie dzierżawca, przyjaciel od serca hr. Justa, — przeniosłem się do Księztwa dla tego, że mi w Królestwie było duszno... o tém mówi się niewyraźnie, tajemniczo, dając wiele do myślenia. W dzierżawie